Kocham morza i oceany. Uwielbiam ich szum, piasek, dźwięk mew latających nad głowami. Odkąd pamiętam chciałam mieć dom na plaży. Nie musiałby być wielki, w sumie to nawet przyczepa campingowa by wystarczyła, byle tylko budzić się z widokiem na ocean i słyszeć ten szum. Przedostatniego dnia naszej podróży zatrzymaliśmy się w Monterey, niedużym miasteczku na wybrzeżu. Widzieliście serial Wielkie Kłamstewka? Jeśli nie to koniecznie zobaczcie! Gorąco polecam tak jak mi poleciła bliska osoba, która wiedziała, że wybieramy się w okolice Big Sur. To właśnie tam rozgrywa się akcja filmu. Do Big Sur nie dojechaliśmy, ponieważ w marcu osunęła się tam ziemia i najpiękniejsza trasa w Kalifornii była nieprzejezdna. Mogliśmy za to dojechać do Monterey, które okazało się piękną miejscowością i świetną baza wypadową do tego, żeby chociaż kawałek wybrzeża zobaczyć. Gdy tak sobie jechaliśmy tą trasa, zatrzymaliśmy się po drodze na plaży, niedaleko znanego mostu Bixby Bridge. Wzięliśmy owoce, kocyk i zostaliśmy tam do zachodu. Było dość wietrznie ale ciepło. Woda za zimna na kąpiel , za to plaża pusta, pełna gałęzi i drewna wyrzuconych przez ocean. Chłopcy wpadli na pomysł żeby wybudować z nich domek. Świetnie się spisali! Nosili często niemałe kawałki drzew, a mój najwspanialszy na świecie mąż wybudował mi najcudowniejszy domek na plaży. Było bardzo kameralnie i rodzinnie. Dużo śmiechu, zabawy, a do tego zapach i szum oceanu oraz unosząca się mgła. Bez pospiechu, bez tłumu ludzi, tylko my i nasz mały domek na kalifornijskiej plaży.
